Niesamowite, niewyobrażalne, imponujące to słowa, które świetnie opisują miejsce do którego dotarliśmy w piąty dzień naszej wycieczki – Masadę.
Generalnie do takich miejsc jak Masada, Nazaret, Tyberiada da się dotrzeć transportem publicznym, ale zajmuje to cały dzień. W momencie kiedy mamy do dyspozycji tygodnie czy miesiące w Izraelu to nie jest przeszkodą, ale gdy mamy w planach zobaczyć jak najwięcej, wycisnąć z wyjazdu wszystko to takie podróżowanie musiałoby spowodować zmianę planu zwiedzania. Zostaje wtedy tylko wziąć udział w wycieczce zorganizowanej.
Pracując w turystyce już któryś rok z rzędu, miałem okazję się przekonać, że to co chce zobaczyć turysta jest akurat najmniej ważne, więc tak jak było kiedyś w pewnej reklamie, z pewną nieśmiałością zapłaciliśmy za zabranie nas do Masady.
W Izraelu bardzo często kierowca i pilot to ta sama osoba, więc wymaga to wiele uwagi i poświęcenia od mężczyzny (jak wiadomo my nie potrafimy robić wielu rzeczy na raz).
Bus podjechał po nas ze zwykłą (jak na Izrael) obsuwą czasową, lecz zaraz potem wyruszyliśmy, jak się miało później okazać, w jedną z fajniejszych wycieczek w czasie naszego wyjazdu.
Po drodze minęliśmy Kumran, czyli miejsce gdzie przez przypadek znaleziono tzw. Zwoje znad Morza Martwego. Niestety plan podróży nie przewidywał chociażby 10 minutowego postoju, gdyż mogłoby zabraknąć czasu na wydanie kasy w sklepie oferującym kosmetyki z błotka i soli.
Ceny, nawet jak na Izrael, bardzo wysokie, dlatego podgrupa B naszej grupy zakupiła tylko błotko o cudownych właściwościach upiększających.
Następny przystanek to Park Narodowy En Gedi. Tutaj udało się wyprosić u naszego kierowco-pilota chwilę przerwy na fotografowanie zwierzątek, które olewały ten cały tłum natrętnych turystów i biegały w te i z powrotem po jezdni.
Następny przystanek to już Masada co oznacza Twierdza na górze.
Rzeczywiście. Jest to góra pośrodku niczego, na szczycie której Herod wybudował sobie „skromny” pałacyk.
Do twierdzy można się dostać na dwa sposoby: wychodząc po schodach wykutych w skale lub korzystając z kolejki linowej. Myśmy niestety (a może wręcz przeciwnie) skorzystali z klejki linowej. Podróż taka trwa tylko chwilkę i już po kilku minutach możemy się delektować pięknym widokiem roztaczającym się z wierzchołka góry.
Odrobina historii. Twierdza na szczycie góry związana jest z królem Herodem. On to ufortyfikował wzgórze i wybudował wspaniały pałac rozmieszczony na trzech tarasach-półkach skalnych. Na początku naszej ery Masada stanowiła twierdzę strażniczą Imperium rzymskiego. W czasie powstania żydowskiego została zajęta przez Zelotów. W roku 73 pozostała jedną z trzech twierdz opierających się Rzymowi. Oblężenia podjął się Flawiusz Silwa. On to z 5 tysiącami żołnierzy i 9 tysiącami niewolników stanął pod twierdzą. By zdobyć Masadę trzeba było wybudować ogromną (to trzeba zobaczyć) rampę, po której w końcu wojsko rzymskie ruszyło do szturmu. Zeloci widząc bezsens obrony twierdzy popełnili samobójstwo. Przeżyły tylko dwie kobiety i kilkoro dzieci.
W tym momencie nawet ruiny sprawiają potężne wrażenie. Można się zastanawiać ile istnień ludzkich kosztowało wzniesienie jej, a potem zdobycie. Żeby kamienie potrafiły mówić.
Będąc w Izraelu nie można ominąć Masady. Warto zobaczyć to miejsce, chociażby dlatego, że jest. Ani zdjęcia, ani artykuły w czasopismach nie są w stanie oddać imponującej skali przedsięwzięcia króla Heroda. Wrażenie robi widok rampy, którą aż przez rok budował tłum niewolników. Warto spędzić chwilę na oglądaniu pozostałości wielkich obozów rzymskich, które rozlokowały się w Okół góry. W końcu warto wyjść na najwyższy punkt twierdzy i pomyśleć, że pomimo wysokości góry nadal się jest pod poziomem morza.
Przed powrotem do TA wypada jeszcze zahaczyć o Morze Martwe. W przeszłości nazywane było Morzem Cuchnącym, Morzem Diabelskim lub Jeziorem Asfaltowym. W hebrajskim nazwa brzmi Yam haMelah – co znaczy, Morze Soli. Nie jest to nazwa bez sensu gdyż zasolenie jeziora wynosi średnio 27%, a pokłady soli szacuje się na 43 mld ton. Tak więc pływać się tu nie da, co najwyżej można sobie poleżeć na powierzchni wody.
Rada praktyczna numer kolejny: jeżeli ktoś ma otwarte, niezagojone rany to lepiej do Morza Martwego nie wchodzić, spotkanie z wodą o takim stężeniu soli może być bolesne.