Kto rano wstaje, temu… i tak dalej. Czas rozpocząć zaznajamianie się z Tel Avivem.
Idziemy do knajpy na śniadanie.
Rada numer jeden: Ci którzy wyjście do restauracji, pubu, kawiarni zaczynają od studiowania cen kawy, herbaty, piwa niech lepiej pozostaną tam gdzie są. Większość krakowskich knajp w Rynku jest tańszych niż 90% restauracji w Izraelu.
Pierwszy dzień naszego bezwieprzowinowego pobytu zaczynamy od kanapki z kurczakiem i sałatki greckiej z dużą ilością oliwek oraz świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy (zastanawiam się z czego jest robiony sok, który możemy kupić u nas w kartonie, bo chyba nie z pomarańczy).
Gdy się jest w takim miejscu jak TA, pobyt trzeba zacząć od kontaktu z morzem. Woda w morzu śródziemnym w grudniu jest cieplejsza niż w Bałtyku w sierpniu. To trochę demotywuje. Na plaży sporo ludzie plażuje, większość z nich to turyści, bo Izraelczycy grudzień traktują jako środek zimy, a dwadzieścia klika stopni to po prostu mróz. Jeszcze chwilę obserwuję jak dwóch gości siłuje się z katamaranem i już po kilku chwilach żeglują po Morzu.
Popołudniu wycieczka na Kampus Uniwersytecki.
Oczywiście, aby się dostać na jego teren trzeba dać się przeszukać.
Rada numer dwa. Ci, którzy nie lubią być obmacywani, przeszukiwani kilka razy dziennie niech lepiej pozostaną tam gdzie są.
Muszę przyznać, że na początku mnie to ciągłe przeszukiwanie irytowało. Po jakimś czasie jednak człowiek zaczyna zauważać, że dzięki temu ryzyko, że śniady gość siedzący obok w autobusie wysadzi się w powietrze jest minimalna. Generalnie w Izraelu człowiek zawsze znajduje się wewnątrz jakiegoś ogrodzenia, jakiejś strefy bezpieczeństwa. Zawsze ma się wrażenie bycia w środku jakiejś strefy, nawet wtedy kiedy stoi się na ulicy. Każda przestrzeń, nawet taka, która jest trudna do ogarnięcia wzrokiem sprawia wrażenie zamkniętej w jakiś sposób. Większość ludzi to uspokaja, w części budzi to lęk i bunt.
Kampus uniwersytecki jest ogromny, zresztą tak jak wszystko w Tel Avivie. Widać na pierwszy rzut oka, że nikt się nie przejmuje małą przestrzenią jaka jest dostępna w tym kraju (Izrael ma zaledwie 22072 km² powierzchni, podczas gdy Polska 322575 km²). Większość budynków wybudowana jest z rozmachem, niespotykanym w Polsce. Co więcej, większość z tych budynków przyciąga, przykuwa wzrok, widać, że zaprojektowane zostały przez czołówkę izraelskich architektów. Drugą rzeczą jaką się od razu spostrzega (zresztą nie tylko na Kampusie) to fakt, że wszystko, ale to dosłownie wszystko – od budynku po ławkę – ma swojego patrona. Wydaje mi się, że jest to kolejny sposób na budowanie jakiejś tożsamości narodowej. Należy pamiętać, że Izrael to bardzo młode państwo (należy odróżnić państwo od narodu), które uzyskało niepodległość 14 maja 1948 r.
Aby obejść cały kampus, trzeba mieć przynajmniej dwie godziny do dyspozycji. Co więcej na terenie znajduje się jedno z trzech wielkich Tel Avivskich muzeów – Muzeum Diaspory, które – a jakże – posiada swojego patrona, Nahuma Goldmanna. Mnie nie udało się zobaczyć ekspozycji, więc trudno mi powiedzieć czy warto wydawać pieniądze na bilet. W sekrecie mogę tylko powiedzieć, że Izraelscy znajomi mówili, że nie warto.
Na terenie kampusu można znaleźć polonicom – pomnik upamiętniający Jana Karskiego, który w 1943 przekazał aliantom wieść o ludobójstwie Żydów w okupowanej Polsce.
Wracamy do domu komunikacją miejską o której teraz słów kilka.
Chciałoby się rzec że Żydzi czasu nie liczą. Nie są oni przywiązani do zegarka. Jeżeli zaprasza się kogoś na 21, to można być raczej pewnym, że imprezy się nie zacznie wcześniej niż o 22. Co za tym idzie zauważyłem, że w TA nie funkcjonuje coś takiego jak rozkład jazdy (z drugiej strony kto by się wyznał na tych ichniej szych robaczkach) generalnie autobus co chwilę podjeżdża… albo i nie. Wsiadamy do autobusu przednimi drzwiami. Bardzo często przydają się łokcie. Ponadto, gdy pan kerowca uzna, że za długo już stoi na przystanku to zamyka drzwi nie przejmując się tłumem ludzi, którzy próbują się do środka dostać. Wiadomo, przecież nikomu się nie śpieszy. System przedniodrzwiowy eliminuje potrzebę posiadania miłych panów zwanych kanarami – nikt do autobusu nie wsiądzie bez płacenia za bilet. Do czego trzeba się przyzwyczaić to widok żołnierzy (czyli nastoletnich chłopców i dziewczyn) z karabinami i z ostrą amunicją. Cóż to tak jak z tym ciągłym przeszukiwaniem, jeżeli się to komuś nie podoba, to lepiej zostać w domu. Podsumowując jeżeli się nie jest ostatnią ciapą (problemy przy wsiadaniu) to komunikacja zbiorowa jest bardzo fajnym pomysłem na poruszanie się po Izraelu.