Sobota zaczęła się bardzo wcześnie. Już o 7.30. Jedziemy na jeszcze jedną zorganizowaną wycieczkę. Tym razem jedziemy na podbój Nazaretu i Jeziora Kineret (bardziej u nas znanego jako Genezaret).
Fachowość naszego pana przewodniko-pilota zostawiała wiele do życzenia, ale przyznajmy szczerze, że ci z Masady i z Jerozolimy zawiesili poprzeczkę bardzo wysoko.
Pierwsze miejsce na liście do zwiedzania to Nazaret.
Bazylika Zwiastowania. No cóż, jest. Stoi. Taka nowoczesna. Taka bryłowata. Taka milcząca. W sumie nic ciekawego. W środku za ołtarzem grota w której, według legendy, doszło do Zwiastowania NMP. Generalnie przestrzeń przed ołtarzem wygrodzona i ciągle okupowana przez grupy pielgrzymkowe, które msze odprawiają. Dostęp praktycznie ograniczony do zera.
Potem udajemy się do kościoła św. Józefa. W podziemiach oglądamy mury, które, według legendy, stanowiły kiedyś pracownię św. Józefa.
Jeszcze krótka przerwa koło sklepów z pamiątkami i w drogę.
Tabgha. Czyli miejsce gdzie Jezus dokonał cudu rozmnożenia chleba i ryb. Kościółek znowu nowoczesny, aż do bólu. W środka mozaika, pozostałość po pierwszym, jeszcze bizantyńskim kościele tutaj wybudowanym. Przerwa na suweniry i jazda. Do Kafar Nahum. Wita nas wielgachna tablica The city of Jesus. No fajnie się zaczęło. Ruinki, bardziej niż przyzwoite. Synagoga w której, według legendy, miał nauczać Jezus (no i co z tego, że synagoga jest z III w. n.e.). Potem kościół św. Piotra. I tu niespodzianka. Kościół o wyglądzie latającego spodka wyposażony w szklane dno (dziwnie to brzmi, ale tak wygląda) przez które widać ruiny które, według legendy, były kiedyś domem św. Piotra. Teraz jeszcze kilka pamiątkowych fotek nad jeziorem Genezaret i dalej, byle do przodu.
Obiad nad jeziorem Genezaret. Chyba na jednym miejscu z kolacją w Akce. Koszmar jakiś.
Powrót do Tel Avivu. I koniec. I szlus.
Jeszcze dwa słowa, nie trzy słowa podsumowania wycieczki: niedosyt, strata czasu.
Jutro będzie lepiej.