Drugi dzień pobytu to zwiedzanie bliskich i dalszych okolic TA – czyli Yafy (Yafo).
W tym miejscu chcę wszystkim polecić wizytę w tej urokliwej dzielnicy TA.
Jafa to najstarsza część Tel Aviv. Chciałoby się rzec, że to tu zaczęto budować to, na wskroś europejskie, miasto. Jafa istniała już w czasach biblijnych. To stąd w swoją podróż morską wyruszył Jonasz. To tu dotarły cedry z Libanu, które król Salomon wykorzystał do budowy Świątyni Jerozolimskiej. W czasach późniejszych miasto, tak jak zresztą większość miast w tym rejonie, należało do: Krzyżowców, Turków, Francuzów (Napolione), Turków, Brytyjczyków...
Na początku XX wieku, w czasie tzw. Drugiej aliji zdecydowano o założeniu osiedla mieszkaniowego na wydmach znajdujących się na północ od Jafy. W bardzo krótkim czasie wybudowano kilkadziesiąt domów, sieć wodociągową i kanalizacyjną itd. W 1910 roku osiedle przyjęło nazwę Wzgórze Wiosny – Tel Aviv. Miasto to rozwijało się w błyskawicznym tempie, więc już wkrótce zostawiło w tyle Jafę, co widać wyraźnie gdy chodzi się po ciasnych uliczkach tego wspaniałego przedmieścia.
Próżno tu szukać wielkomiejskiego hałasu i pośpiechu. Właściwie to turyści panują w tej części Tel Avivu.
Tu też zauważyłem pewną ciekawostkę. Już od wejścia na wzniesienie na którym góruje kościół można zobaczyć tablice pokazujące dojście do Visitors Center. Turystom, którzy zjeździli Europę wszerz i w poprzek tego typu miejsce może się kojarzyć z Informacją Turystyczną, a więc z miejscem gdzie można się zaopatrzyć w darmowe mapy, przewodniki, ulotki miejsc, które warto zobaczyć. Nic bardziej mylnego. Nie dość, że za samo wejście skasowano mnie na 10 szekli to w dodatku jedyną rzeczą jaką można było dostać tam za darmo był uścisk dłoni sklepikarza sprzedającego pamiątki (posiadającego zresztą polskie korzenie). Opłata wiązała się natomiast z tym, że można było się przyjrzeć z góry wykopaliskom archeologicznym. Ponadto dookoła wielkiej dziury w ziemi, pardon, wykopalisk rozwieszone były plansze przedstawiające historię Jafy.
Nieopodal Visitors Center stoi okazały kościół pod wezwaniem św. Piotra. Konsekrowany był w roku 1891. Gdy stoimy przed jego fasadą przydaje się nam wyobraźnia. Otóż w Jafie, w odróżnieniu od np. Akki, na próżno szukać jakichś spektakularnych pamiątek po Krzyżowcach, jednakże część z nich można odnaleźć głęboko pod kościołem, który w swoich fundamentach kryje resztki ich twierdzy. Oni to zdobyli Jafę w 1099 roku i uczynili z niej główny port Królestwa Jerozolimskiego. W niecałe sto lat później odbił ją Saladyn, który z kolei musiał uznać wyższość Ryszarda Lwie Serce. Panowanie Krzyżowców zakończyło się w 1268, kiedy to sułtan Bajbars zdobył miasto i zburzył jego mury.
W tym momencie dostęp do kościoła jest utrudniony. Bezproblemowo można się do niego dostać w czasie mszy świętej. Powiem szczerze, że my mieliśmy w planach powrót do kościoła w niedzielę, więc nie sprawdzaliśmy czy istnieje możliwość „dogadania się” z którymś z księży i odwiedzenia kościoła poza wyznaczonymi godzinami. Inną rzeczą jest kwestia tego, czy warto dostać się do środka.
Co warto zrobić w Jafie to zgubić się w plątaninie uliczek. Przejść każdy metr chodnika w Dzielnicy Artystów. Zachwycić się ceramicznymi szyldami nad sklepami i warsztatami artystów.
Czego nie warto robić to schodzić do portu, przy czym zastrzegam, że mówię o dzisiejszym porcie, który jest wielkim placem budowy. Poczułem się bardzo rozczarowany tym co zobaczyłem, ponieważ nijak się to miało do kiczowatych widoczków jakie znamy z folderów reklamowych. Mam tylko cichą nadzieję, że kiedy znowu wrócę tam to port będzie wyglądał tak samo dobrze jak na wyżej wspomnianych widokówkach.
Na koniec warto usiąść w knajpie, ni to greckiej, ni to żydowskiej, tuż koło Kedumim Square. Nie ze względu na ceny (tak samo wysokie jak i w całym kraju), nie ze względu na jakość i smak potraw (które poziomem nie odstawały od normy) ale ze względu na widok rozpościerający się z okien. W trakcie jedzenia sałatki greckiej można poobserwować mewy siedzące na skałach, do których przykuta została Andromeda. Ani jej, ani Perseusza nie mieliśmy okazji ujrzeć, aczkolwiek w czasie powrotu spotkaliśmy Napoleona, który swoją plastikową ręką („od wielkości do śmieszności tylko jeden krok”) wskazywał drogę do kolejnej z atrakcji Jafy.
Wracając do Tel Avivu zahaczyliśmy jeszcze o targ (souk) na Karmelu. Generalnie miejsce gdzie można się wyposażyć we wszystko – od ubrań po jedzenie. Ceny niższe, może nie o wiele, ale niższe niż w sklepach. No ale co kto lubi. Trzeba się liczyć z tym, że jeżeli ktoś nie umie odmawiać to zamiast kupić chleba, pomidorów i ziemniaków kupi garnek, miotłę, plastikowego konika i szal mejdinczajna.
Wracać do TA można znowu komunikacją miejską lub spacerkiem przez nadmorską promenadą. Spacer zajmuje trochę, ponieważ promenada jest dłuższa niż to się może wydawać, gdy ogląda się ją z Jafy.